Javier był wychowany rodzinnie. Zawsze było ich pełno, chociaż miał zaledwie jednego brata.
Kuchnia była przejmowana przez ciotki, babcie i sąsiadki, a salon i ogród przez mężczyzn, chętnie dopieszczany przez płeć piękną. Jego ojciec k o c h a ł matkę. I była to miłość, której młody Perea nie był w stanie zrozumieć. Dbał o nich, gdy wyjeżdzał, zapewniając im zarówno bezpieczeństwo jak i dobra materialne. Pamiętał o urodzinach, rocznicach i badaniach kontrolnych, dzwoniąc lub przyjeżdżając na krótkie wizyty zanim obowiązki ponownie nie zmusiły go do wyjazdu. Zdradzał matkę, ale Javier nigdy nie widział by jego oczy błyszczały w ten sam sposób w jaki lśniły gdy uśmiechała się jego żona.
Zabiłby za nią i za dzieci, które kochał całym sercem.
Perea więc skinął głową, uśmiechając się w lekkim zamyśleniu na słowa towarzyszącego mu mężczyzny.
–– Rodzina zawsze będzie najważniejsza –– powiedział ze zrozumieniem –– Rodzina i bliscy, których jak rodzinę traktujesz. La familia es la fuerza –– przesunął spojrzeniem po twarzy mężczyzny, skupiając się na wargach zaciśniętych na wsuniętym, papierosowym filtrze. Sam dopalił skręta, jeszcze raz zaciągając się słodkim dymem i wyciągnął się ostrożnie, by odłożyć spaloną bibułkę.
–– Rodzina to siła –– przetłumaczył, pocierając palcami podbródek i wracając na swoje miejsce, wygodnie wciskając rozluźnione ciało w kanapowe oparcie. Niegdyś Perea sądził, że posiada wszystko. Ojca, który go wspierał, przyjaciela, którego traktował jak rodzonego brata. Familię czekającą na jego powrót w upalnym San Juan. Był jednak nieuważny, wpuszczając do środka wilka. Zbyt naiwny i wierny by nie skończyło się to tragedią.
–– Nikt nie mówił, że miłość jest prosta. Czasami to sztuka kompromisów. A czasami wojna gorsza od przelanej krwi. Jesteś głupcem jeśli myślisz, że ktoś taki jak Ty może mieć normalną rodzinę. Ani Ty, ani ja na to nie zasługujemy. To cena, którą płacimy każdego dnia, Gatito. Nie dla Ciebie jest domek z ogródkiem i co weekendowy grill. To jej świat. Kwestia tego czy jesteś w stanie w nim wytrzymać –– wbił ciemne spojrzenie w jego oczy i wzruszył delikatnie ramieniem. Zazdrościł mu odwagi by próbować i być szczęśliwym. Może też tego, że przez tyle lat rzeczywiście udawało mu się mieć dom.
Uśmiechnął się na drobny komplement, który przyjemnie połechtał portorykańskie ego. Nie znał innego życia. Wątpił, by odnalazł się w innym zajęciu lub by cokolwiek innego sprawiało mu aż tyle satysfakcji. Był też cholernie świadomy jak dobrą i czystą kokainę tworzył, podobnie jak kolorowe pigułki, trucizny i antidota. Związki chemiczne i rośliny nie miały przed nim tajemnic, uginając się do jego woli.
Oboje byli zabójcami, jedynie metody ich działania odrobinę się różniły.
–– Ludzie nie chcą czystego towaru. Chcą towar tani i mocny, sprowadzany w kontenerach po bananach z Kolumbii i Brazylii. Przestałem się łudzić, że ktoś doceni moją pracę –– mruknął żartobliwie. Prawdą było, że od przyjazdu do Norwegii nie wytworzył nic nowego. Koszty utworzenia laboratorium były ogromne, a jego pracodawcy wymagali od niego zupełnie innych talentów. Czasami za tym tęsknił, bo chałupnicza praca nie pozwalała mu na rozwinięcie skrzydeł.
Przysunął się, zostawiając między nimi ledwo kilka centymetrów wolnej przestrzeni. Ból był stłumiony, przypominał raczej nieprzyjemne pulsowanie, które pojawiało się jedynie gdy o nim pomyślał. Mieszanka ziół koiła reakcje, pobudzała natomiast wszystko inne i burzyła mury sprawiając, że wiele rzeczy wydawało się p r o s t e.
Wyciągnął rękę, ujmując przegub Jurija by przysunąć do swojej twarzy dłoń trzymającą papierosa. Pochylił się, ujmując wilgotny filtr i zaciągając się dymem, obserwując przez cały czas oczy rozmówcy, w których odbijały się drobne płomienie kominka.
–– Rzeźnika –– poprawił go w pomrukiem, wydmuchując dym i unosząc kącik ust w rozbawionym uśmiechu –– Kobiety nigdy nie były w kręgu moich zainteresowań –– wyjaśnił, widząc lekkie drgnięcie brwi mężczyzny. Zlustrował wolno jego ciało, a następnie znowu oparł policzek o miękką kanapę.
–– I nie. Nie mam. Gdyby było inaczej, nie próbowałbym wyobrazić sobie tego, co masz pod spodem –– zmrużył powieki i roześmiał się nisko, puszczając jego przegub.
–– Nie ma nic seksowniejszego niż facet z bronią w dodatku hetero –– puścił mu oczko i oblizał wargi, rozglądając się za odstawioną gdzieś butelką.
–– Jestem zbyt temperamentny, by być w związku. Zdecydowanie nie chcesz zobaczyć mnie wściekłego, ale cholernie chcesz zobaczyć mnie napalonego. Minus - nie zamkniesz mi mordy kartą kredytową. Plus? Całkiem dobrze gotuję.
Benedict Chastain